Co wspólnego mają: lejące brzmienie Erica Claptona z Layli, legendarna paria Joe Walsha w Hotel California czy zadziorne brzmienia Jimmego Page’a w Hartbreaker z płyty Led Zeppelin II? Poza niesamowitymi umiejętnościami wirtuozów gitary, tajemnica tkwi we wzmacniaczach.
Trzech wspomnianych wcześniej muzyków zasadniczo się od siebie różni, wyglądem, stylem, muzyką, ilością nominacji Best Guitar Solo w historii – słusznie czy nie, nie nam to oceniać. Nas interesuje jeden detal gwarantujący tym trzem nieśmiertelne brzmienie, którego tak wielu gitarzystów pożądały przez dekady.
A oto ten mały detal: zostały nagrane przy użyciu wzmacniaczy, które przez większość gitarzystów zostały by uznane za małe zabaweczki.
„Jeżeli chcesz wielkiego dźwięku, użyj małego wzmacniacza” miał odpowiedzieć Joe Walsh zapytany o szczegóły brzmienia w utworze Hotel California. Clapton wykorzystał swoje małe combo do ćwiczeń na 110% podczas nagrywania sporej części utworu Layla. Zapomnij o gitarowej zasadzie „wielkie jest lepsze”. Kiedy przychodzi do zagrania gitarowego solo, lepiej sprawdza się zasada „małe jest piękne”.
Małe wzmacniacze typu „lunchbox” są aktualnie tematem na topie, dzięki sukcesowi ich najnowszej generacji. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż młode pokolenie gitarzystów jest gotowe na tą rewolucyjną zmianę.
Mały wzmacniacz na wielkiej scenie festiwalu HELLFEST we Francji (2014). Jak widać publiczność jest zachwycona, pomimo małego rozmiaru wzmacniacza.
Przez zbyt długi czas wzmacniacze 100W były uważane za jedyny wybór zarówno na scenę jak i do studia. Dekady temu mogło to mieć sens – nagłośnienie sceniczne było skonstruowane z prymitywnych głośników używanych jedynie do nagłaśniania wokali – ale dziś zmagania gitarzystów z tymi wielkimi (i ciężkimi!) potworami są często zastanawiające. Wielu z nich dalej to robi!
Tak jak w wielu dziedzinach życia, mniej to więcej w gitarowym świecie. Zalety mniejszych mocy we wzmacniaczach są niepodważalne: mniejsze wzmacniacze dostarczają fantastyczne brzmienie przy rozsądnych poziomach głośności! Jest to coś niemożliwego do uzyskania w wielkich piecach, gdzie zakres optymalnej pracy pokrywa się z zakresem potężnego natężenia dźwięku.
Ostatnie triumfy odsłuchów dousznych również przyczyniły się do sukcesów małych wzmacniaczy w kontekście koncertów. Dzięki temu inżynierowie dźwięku mogą „uprzątnąć” obsługiwane sceny zarówno w sensie akustycznym jak i technicznym. W dzisiejszych czasach muzycy nie muszą już walczyć o to aby się słyszeć na scenie – odsłuchy douszne dostarczają każdemu członkowi zespołu dokładnie taki miks jak potrzebuje i to w prawie studyjnej jakości!
Możesz obserwować skutki tego nowego podejścia na zdjęciu poniżej. Zostało zrobione na jednym z niedawnych koncertów zespołu Kiss, podczas gdy zespół stał przed swoją ogromną publicznością jaką zawsze gromadzą. To prawda, rozmiar nie ma znaczenia: na zdjęciu jest TubeMeister 18 (o mocy 18W) produkujący odpowiednią ilość dźwięku dla pięciocyfrowej publiczności! Tommy Thayer nie jest jedyny: Josh Rand ze Stone Sour oraz Jeff Waters z Annihilatora często zabierają swoje małe zabawki na naprawdę potężne sceny.
TubeMeister 18 Tommiego Thayera przed tłumem 20 000 fanów.
Jednak nawet dla nas, „normalnych” gitarzystów, małe wzmacniacze oferują szereg zalet. Ich głośność, z reguły gdzieś pomiędzy 10 a 40W, jest idealna do typowych warunków w jakich pracują czyli trening i mniejsze koncerty. Koniec końców nie co dzień gra się koncerty na stadionie. A nawet jeżeli się trafi, to możemy pójść śladami Jeffa Watersa, który regularnie udowadnia że GrandMeister 36 jest wystarczająco głośny na festiwalach z sześciocyfrową publicznością. Czego jeszcze można chcieć?
Ok, wiemy czego – brzmienia. A tutaj mały piec ma kolejną zaletę. Podkręć go odrobinę, a dotrzesz do pięknej saturacji dużo szybciej – i ciszej – niż w 100W kolosie. To miejsce tonalnej nirwany to idealna symbioza Twojej gitary i wzmacniacza. Najlepsze brzmienie uzyskasz przy średniej saturacji, jednocześnie pozostając na odpowiedniej głośności w kontekście reszty zespołu. Ujmując to inaczej, nie zalejesz całej reszty sceny rykiem ze swojego super wielkiego full stacka.
Co więcej, Twoja gitara sporo zyska przy użyciu mniejszego wzmacniacza. Wzmacniacz lampowy na pełnej saturacji generuje muzyczne i okrągłe brzmienie, a w połączeniu z programowalną redukcją mocy – tak jak w serii TubeMeister – to wszystko zaczyna mieć sens. Nie każde brzmienie musi wydobywać się z pieca rozkręconego na maksimum. Clean i Crunch często świetnie sprawdza się na innej dynamice gdy wzmacniacz ma jeszcze sporo zapasu. Od cichego intro do pełnego ataku, te wszystkie brzmienia są dokładnie takie jak potrzebujesz.
Kanadyjski zespół metalowy Annihilator na scenie festiwalu HELLFEST 2014 we francji. Gitarzysta/wokalista Jeff Waters gra na GrandMeisterze 36, który jak widać jest o połowę mniejszy od zestawu basisty – jednak wystarczająco duży aby uszczęśliwić tłum 50 000 fanów.
Świat wygląda nieco inaczej kiedy patrzymy na niego z perspektywy hi-gainowców. Wzmacniacz z którego wyciskamy ostatnie poty na pewno wydobędzie z siebie piękny, kremowy przester. W tym przypadku dynamika ma nieco mniejsze znaczenie, jednak będziesz mógł cieszyć się lekko skompresowanym brzmieniem kiedy piec jest już na limicie.
Patrząc na brzmienie clean czy hi gain, które reprezentują przeciwne końce tonalnej skali, szybko okazuje się, że mniejszy wzmacniacz to mniejszy stres. Uzyskasz z nich przyjemniejsze brzmienie przy rozsądnych poziomach głośności. Szczególnie w studio lub na mniejszych koncertach, gdzie głośność wzmacniacza ma ogromne znaczenie. Przedział pomiędzy 20 a 40W jest w takich sytuacjach bardziej niż wystarczający.
Nasi trzej gitarowi herosi – Clapton, Walsh i Page – zdali sobie z tego sprawę już dekadę temu. Jednak nawet wtedy malutki wzmacniacz do studia był na szczycie ich list zakupowych. Dostępne były jedynie w pełni lampowe comba od Fendera i Voxa, być może coś od niszowych producentów. Miały zazwyczaj pomiędzy 5 i 20 W co oznaczało, że wprawdzie nie mogły pokonać perkusisty w sytuacjach na żywo, ale były doskonałe do studia.
Ogromnym plusem tamtych wzmacniaczy była możliwość odkręcenia ich do maksimum, jednocześnie będąc na rozsądnym poziomie głośności. Skutkowało to sprawną współpracą muzyków i zachowaniem pełnej koncentracji.
Kolejnym plusem małych wzmacniaczy jest fakt, że są zwyczajnie prostsze do zbudowania niż ich przerośnięci bracia. Przy mniejszej ilości sztuczek technicznych, dźwięk jest bardziej bezpośredni i naturalny. Podczas gry wszystkie subtelności i niuanse Twojej techniki są widoczne jak pod mikroskopem. Możesz dzięki temu nadać swoim ścieżkom dźwiękowym drugiego dna!
Ok, może Alastair Green (gitarzysta Alana Parsonsa) używa trzech sztuk, ale dalej są to małe piece z kategorii „lunchbox”!
Podsumowując, małe wzmacniacze gitarowe oferują Ci szereg zalet: czytelność brzmieniowa, łatwość obsługi, mniejsza waga, mniejsze koszty (również napraw!), brak problemów w transporcie…
Tak naprawdę możemy posunąć się do stwierdzenia, że życie gitarzysty nigdy nie było tak proste jak teraz! Czy grasz na scenie, ćwiczysz w domu czy nagrywasz w środku nocy, profesjonalna jakość i łatwość obsługi obecnych wzmacniaczy jest na Twoje zawołanie.
Na zakończenie pozwolimy sobie oddać głos osobie, która zdecydowanie wie co mówi w tym temacie. Alastair Greene jest wytrawnym gitarzystą grającym amerykański blues i rocka. Jest on już od roku w trasie z Alanem Parsonsem i jest wielkim fanem swoich maleństw.
Czasami większe niekoniecznie jest lepsze. Używam wzmacniaczy z serii Hughes & Kettner TubeMeister zarówno na żywo z Alanem Parsonsem jak i w studio z innymi artystami. Rozmiar „lunchbox” jest niezwykle wygodny przy krótkich trasach lub jednorazowych koncertach ponieważ mogę go zmieścić w mojej walizce! Jest również doskonały do studia. Wraz ze wzrastającą ilością domowych studio i ich ograniczeniami głośnościowymi, TubeMeister pozwala na uzyskanie ogromnej ilości brzmień, a wszystko w małym opakowaniu. To nie samowite jak potężne są to brzmienia. TubeMeister wygrywa ze wszystkim z czym go porównywałem i uważam że te urządzenia to magia, a inżynierowie z Hughes&Kettner to prawdziwi czarodzieje!Alastair Greene
Comments 1
Pingback: Jak dobrze brzmieć w plenerze? - Hughes&Kettner