Redukcja mocy – coś więcej niż grzanie pieca!

Łukasz Wojciechowski Porady Leave a Comment

Redukcja mocy była dyskretnie pomijana przez bardzo długi czas (pierwsze wzmianki odnaleźliśmy we wczesnych latach 80.). Wynikało to prawdopodobnie z faktu, iż pomimo niekwestionowanych zalet – takich jak możliwość grania na pełnej saturacji wzmacniacza przy rozsądnych poziomach głośności – zawsze towarzyszyły temu problemy których nie dało się przemilczeć.

Jest jeden stary tekst naszych rodziców i dziadków który powtarzają jak mantrę – „Dawniej wszystko było lepsze” – który nie do końca sprawdza się w tym przypadku. W niektórych przypadkach może to być prawda – dawniej rock ‚n’ roll wydawał się głośniejszy, bardziej pierwotny i autentyczny, a gitara była symbolem generacji młodych i wolnych ludzi. Jednak technologia gitarowa, która umożliwiła powstanie tego ruchu dopiero raczkowała. 100 wattowy piec generujący ścianę dzwięku, będący w tamtych czasach standardem, był nie tylko odpowiedzialny za wyjątkowe koncerty i legendarne płyty. Spowodował on również niezliczone problemu ze słuchem, dzwonienie w uszach ale również koszmarnie niezbalansowane brzmienie ogromnej rzeszy zespołów. Gitary były zwyczajnie zbyt głośne! A kiedy je ściszyłeś brzmiały (mówiąc delikatnie) słabo.

Eksperymentalny reduktor mocy wzmacniacza gitarowegoEksperymentalna wersja reduktora mocy mogącego przejąć do 100W w postaci energii cieplnej. Z przodu widać serię małych wentylatorów wymuszających obieg powietrza. W części komercyjnie dostępnych reduktorów wentylatory były zasilane z części sygnału głośnikowego!

Każdy gitarzysta był zmęczony ciągłym powtarzaniem utartego „Ścisz gitary na scenie!” przez nagłośnieniowców. Aby zapobiec eskalacji tego konfliktu, postanowiono spróbować w latach 70. oraz 80. z przekształceniem części mocy wzmacniacza w gorące powietrze. Lub ujmując to prościej: zainstalować opornik pomiędzy wzmacniaczem a kolumną gitarową, który przejmie część energii i zamieni ją w ciepło. W wielu wypadkach możliwe było nawet ustalenie proporcji mocy używając do tego specjalnie zbudowanych sieci rezystorów. Dzięki temu wzmacniacze grały ciszej i zapanował względny spokój na wielu scenach. Najlepszym w tym wszystkim było to, że wzmacniacze mogły cały czas być rozkręcone na maksa – często aż błagały o litość – dzięki czemu gitarzyści zachowywali swoje brzmienie pełne nasyconego przesteru. Brzmienie którego tak pragnęli i nie zamierzali z niego rezygnować.

W tym całym rozwiązaniu był jednak mały haczyk: wzmacniacze cały czas miały wyjście o mocy 100W. Często nie posiadały również tradycyjnego pokrętła głośności, co oznaczało że mogłeś cieszyć się swoim wymarzonym przesterem jedynie przy gainie rozkręconym na maksa. Energia jaka wydobywała się ze wzmacniacza była tak wielka, że powalała niejeden system redukcji mocy na kolana. Pojawiły się samoróbki, wynalazki tworzone przez techników scenicznych i wymagające stałej opieki i kontroli. Zakłócenia jakie wprowadzały te urządzenia (szumy, kompresja, mikrofonowanie pickupów) powodowały że używanie reduktorów mocy było męczące i niewygodne. Jednym z najlepiej znanych i rozwiniętych reduktorów w tamtych czasach był Tom Scholz Power Soak opracowany przez gitarzystę doskonale znanej kapeli Boston.

Eksperymentalny reduktor mocy wzmacniacza gitarowegoDla maniaków fizyki i konstruktorów, to jest indukcyjna część eksperymentalnego reduktowa mocy. Jak widać nie wszystko da się zrobić za pomocą rezystorów.

Lata płynęły a o redukcji mocy mówiło się niewiele. Pomimo iż wielu muzyków ze starych lat używało lub pamiętało stare reduktory, to niekwestionowanym zwycięzcą został wzmacniacz z kolumną rozkręcone na maksa. Ostatnio jednak zainteresowanie tym tematem wróciło ze zdwojoną siłą. Powodem jest pojawienie się miniaturowych wzmacniaczy, które ustanowiły nowy standard w tym biznesie. Aktualnie mało kto potrzebuje 50 lub 100 Watowej bestii na swoje usługi. Oczywiście moc dzisiejszych wzmacniaczy może wywoływać kpiny starej gwardii, ale brzmienie i kontrola nad nim rekompensuje wszystko. Uprzedzając Twoje pytanie, TAK! 20 – 30 Watowy wzmacniacz rozkręcony na maksa jest cholernie głośny na scenie!

W dzisiejszych czasach dzięki mamy możliwości używania układów odłączania lamp oraz redukcji mocy pozwalających na uzyskanie w pełni nasyconego brzmienia nawet w warunkach sypialnianych. I to w dodatku bez żadnych mankamentów brzmieniowych ze starszych rozwiązań. Co więcej, wprowadzenie sterowania midi do układu redukcji pozwala – pierwszy raz w historii – na używanie mocy jako kolejnego narzędzia do kształtowania Twojego idealnego brzmienia. Pierwszym wzmacniaczem posiadającym możliwości redukcji był TubeMeister 18. Quasi-analogowy wzmacniacz pozwalający na wybór pomiędzy 18, 5, 1 i 0 Watt. Wspomniane wcześniej sterowanie MIDI zostało wprowadzone w jego starszym bracie – TubeMeisterze 36. System został tak doskonale przyjęty przez klientów na całym świecie, że szybko stał się dla nas standardem, bez którego nie wypuszczamy już żadnego wzmacniacza lampowego z naszych warsztatów.

Redukcja mocy we wzmacniaczach przebyła długą drogę. Na rynku dalej dostępne są zewnętrzne reduktory mocy kosztujące kupę pieniędzy. Jednak dziś, dzięki miniaturyzacji, możesz mieć to jako standard we wzmacniaczach klasy TubeMeister czy GrandMeister.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *